W Kochinie spędzamy znacznie więcej czasu niż planowaliśmy. Miasto to jest świetną bazą wypadową na pobliskie rozlewiska tzw. Backwaters, z których słynie Kerala, czy też oddalone o kilka godzin jazdy plantacje herbaty w Munnarze. Wychodząc poza dzielnicę Fort Kochin odkrywamy, że miejsce to ma znacznie więcej do zaoferowania niż sztampowe zabytki i atrakcje turystyczne opisywane w przewodnikach i oferowane przez każdego kierowcę tuk-tuka.
Po paru dniach spędzonych w Kochinie postanawiamy wyruszyć poza historyczne centrum miasta czyli Fort Kochin. W Mangalore tak nas pochłonęło zwiedzanie świątyń, że nie udało nam się dotrzeć na plażę. Postanawiamy więc nadrobić nieco zaległości. Kierując się opiniami miejscowych wybór pada na oddaloną o około 20km od Fortu Kochin plażę Charai Beach. Opowieści miejscowych kreują w naszych wyobraźniach obraz bajkowej, rajskiej plaży, którą koniecznie musimy zobaczyć. Do Charai dostać się można najprościej autobusem, który odjeżdża z pętli autobusowej na półwyspie Vippin. Podróż trwa ok 40minut, ale najpierw trzeba wydostać się z Fort Kochin promem. Prom oddalony jest od naszego hotelu o około 5 min drogi, wiec dotarcie na przystań nie stanowi żądnego problemu. Promy pływają regularnie miedzy Vippin a Kochin od wczesnych godzin rannych do późnego wieczoru. Sam rejs kosztuje 3 Rupie (20groszy) i trwa ok 10 minut. Oczywiście płyniemy na jednym pokładzie z samochodami, skuterami i całym innym inwentarzem ale do tego zdążyliśmy już przywyknąć.
Przystanek autobusowy znajduję się praktycznie obok przystani. Trzeba tylko dobrze dopytać miejscowych, który z podjeżdżających autobusów jedzie do Cherai. Po kilkunastu minutowym oczekiwaniu siedzimy już w autobusie. Bilety autobusowe na trasie prom – Cherai kosztują 17 rupi (95 groszy) i kupujemy je bezpośrednio w autobusie.
Po drodze mijamy małe wioski i przepiękne kanały wodne wkomponowane w bujnie zielony krajobraz. Czujemy się tutaj naprawdę dobrze, nie odczuwa się tu już wielkomiejskiej atmosfery i zgiełku jaki przywitał nas po przyjeździe do Kochin. Żałujemy jedynie, że nie mamy skuterów, które ułatwiłyby nam zjechanie z głównej drogi i eksplorację pobliskich wiosek (dopiero po powrocie do Fortu Kochi zorientowaliśmy się, że lokalne biura podróży oferują też wypożyczenie skuterów lub rowerów – szkoda, że tak późno to odkryliśmy).
Dopytujemy współpasażerów kiedy powinniśmy wysiąść z autobusu, ponieważ wiemy, że nie przejeżdża on bezpośrednio koło plaży. Jest ona oddalona o około 3 km od głównej drogi, gdzie jeżdżą autobusy. Stąd najłatwiej dostać się na plażę tuk tukiem za 10 Rupi (60 groszy) od osoby. Po dotarciu na miejsce przeżywamy mały szok. Tłum ludzi jaki przebywał na tej podobno spokojnej plaży był wręcz nie do opisania. Odbywamy krótki spacer wzdłuż plaży, obserwując tłum kąpiących się w ciuchach hindusów. Hmm… przynajmniej jest kolorowo…
To jednak trochę nie nasze klimaty. Po kilkunastu minutach łapiemy tuk-tuka, który zawiezie nas z powrotem do głównej drogi. Zaczynamy się zastanawiać czy wszystkie plaże w Indiach wyglądają tak samo. Zdegustowani tym co zobaczyliśmy zaczynamy żałować, że nie wysiedliśmy z autobusu w jakiejś małej, zielonej wiosce, bo zdecydowanie lepiej spędzilibyśmy tam czas. Tak sobie myśląc, wsiadamy do autobusu jadącego w kierunku promu do Fortu Kochin. Jesteśmy może w połowie drogi, kiedy przejeżdżając przez jedną z wiosek dostrzegamy przez okno trzy, kolorowo przystrojone słonie oraz tłum ludzi. Bez chwili namysłu za pomocą specjalnego dzwonka zatrzymaliśmy autobus i szybko udaliśmy się w ich stronę. Atmosfera tego miejsca była niesamowita. Na środku placu stały słonie, które na swoich grzbietach niosły ołtarzyki z lokalnym bóstwem. Dosiadali ich mężczyźni z kolorowymi parasolkami. Przed zwierzętami liczna orkiestra przygrywała dosyć jednostajną melodię. Wydarzenie musiało być sporą atrakcją dla mieszkańców okolicy, którzy tłumnie zjawili się na placu. Udało nam się dowiedzieć, że to święto boga, którego imię trudno było wypowiedzieć.
Gdy zaczęło nas już nużyć obserwowanie w sumie dość monotonnej ceremonii, postanowiliśmy udać się tajemniczo wyglądającą dróżką prowadzącą do pobliskiej wioski. Spacer nie był zbyt długi, ponieważ gościnność okolicznych mieszkańców jest czymś niesamowitym. Na jednej z bocznych dróg spotkaliśmy kobietę, z która zamieniliśmy dosłownie dwa słowa i już zostaliśmy zaproszeni do jej domu. Zbiegła się cała rodzina, wszyscy niezwykle sympatyczni i uprzejmi. Zostaliśmy poczęstowani lokalnym, bardzo słodkim deserem. Niestety ze względu na dosyć późną porę i fakt że nie byliśmy pewni o której odpływa ostatni prom do Fortu Kochin musieliśmy wracać. Pożegnaliśmy się i z plecakiem pełnym bananów, jakie otrzymaliśmy w prezencie od domowników, ruszyliśmy w podróż powrotną do hotelu.