Dla nas to był ważny temat. Mamy w rodzinie kilku niejadków i zależało nam, żeby Emi do nich nie należała. Żeby jadła jak najbardziej różnorodnie. Żeby nie jadła jajka niespodzianki zamiast obiadu, albo bułki z nutellą codziennie na śniadanie. Dlatego też postanowiliśmy, że tak długo jak to będzie możliwe nie będziemy dawać jej do jedzenia słodyczy. STOP! Sklepowych, sztucznych słodyczy. Bo bez przesady – aż tak nienormalni nie jesteśmy. Emi je słodycze – np. suszone owoce, pieczemy jej ciasteczka np. owsiane, marchewkowe, które uwielbia, deserki z chia, albo z jogurtem naturalnym. Bo słodycze, a słodycze – różnią się. Można karmić dziecko tymi wszystkimi sztucznościami z reklam dla dzieci, a można wybrać zdrowe przekąski i słodycze.
Zmiana własnych nawyków żywieniowych
Sami przykładamy dość dużą wagę do posiłków i staramy się, żeby były one zdrowe. Już dawno temu zredukowaliśmy we własnej diecie ilość soli, zrezygnowaliśmy ze słodzonych napojów gazowanych – w domu pijemy praktycznie tylko wodę, zieloną herbatę i świeżo wyciskane soki owocowo-warzywne. Staramy się, żeby nasza dieta była bogata w warzywa i owoce. Jogurty wybieramy zazwyczaj naturalne – i sami dodajemy dodatki – domową granolę, płatki owsiane, owoce, suszone owoce. I uwierzcie, że po jakimś czasie takiego przestawienia czuje się różnicę. I człowiek wcale nie tęskni za gazowaną oranżadką, cukierkami jedzonymi kilogramami i kolorowymi jogurtami. Owszem, zdarza nam się, że mamy ochotę na czekoladę, czy inne słodycze. Ostatnio na Maderze Michał kupił nawet worek cukierków mordoklejek i pochłanialiśmy je na wyścigi. Ale zdarza nam się to rzadziej. Zdecydowanie rzadziej niż kiedyś.
Rozszerzanie diety u niemowlaka – kiedy zacząć i jaką metodę wybrać?
Kiedy zacząć?
Według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) do 6 miesiąca życia dziecko powinno być karmione tylko i wyłącznie mlekiem mamy lub modyfikowanym. Mleko, w szczególności mleko mamy, dostarcza bowiem dziecku wszystkich niezbędnych składników odżywczych. Rozszerzanie diety należy więc zacząć po skończeniu przez dziecko 6 miesiąca. Należy też pamiętać o tym, że mleko mamy lub modyfikowane powinno stanowić podstawę diety dziecka do ukończenia roku. Pierwsze pół roku życia, kiedy dziecko jest karmione jedynie mlekiem, to czas, kiedy najłatwiej się podróżuje – szczególnie jeśli karmimy piersią. Pokarm mamy zawsze przy sobie i nie musimy dodatkowo pakować tych wszystkich akcesoriów do karmienia.
Od czego zacząć?
Jeszcze niedawno rozszerzając dietę dziecka wprowadzało się poszczególne produkty po kolei, zaczynając zazwyczaj od warzyw i owoców, podanych dziecku zazwyczaj w postaci papki. W kolejnych miesiącach podawało się w odpowiedniej kolejności coraz to nowe produkty, zwlekając często maksymalnie długo z tymi alergizującymi, czy zawierającymi gluten.
Obecny stan wiedzy obala ten mit (podobnie jak z dietą matki karmiącej – pamiętajcie, że karmiąc piersią można jeść wszystko! Oczywiście oprócz alkoholu!). Po skończeniu 6 miesiąca życia dziecku można podać dziecku większość produktów, bez względu na kolejność ich wprowadzania. Dziecku, które nie ukończyło roku nie powinno podawać się jedynie cukru, soli, grzybów, mleka koziego, miodu i soków (do picia dziecko powinno dostawać tylko wodę i mleko mamy lub modyfikowane). Świetny artykuł na temat rozszerzania diety, produktów które można podawać dziecku, które podawać w ograniczonych ilościach, a których unikać całkowicie, według najnowszego stanu wiedzy, znajdziecie TU. Odsyłamy też do artykułu mamy ginekolog o rozszerzaniu diety i BLW.
BLW czy papki?
Papki
Jeszcze do niedawna większość mam rozszerzając dietę podawała dziecku wyłącznie papki. Można dziecku podawać gotowe słoiczki, lub gotować samemu, a następnie zblendować danie na jednolitą papkę. W kolejnych miesiącach stopniowo dodając małe kawałki, aż w końcu przechodząc do całych produktów. To jedna metoda rozszerzania diety, wciąż dość często stosowana.
BLW
Alternatywną metodą rozszerzania diety jest BLW (baby-led weaning). W Polsce metodę często nazywa się „bobas lubi wybór”. Głównym założeniem tej metody jest pominięcie etapu papek i pozwolenie dziecku na samodzielne jedzenie od samego początku. To dziecko wybiera co zje i ile zje. Metoda ma wiele zalet, a w zasadzie jedynym jej minusem jest bałagan. Tu znajdziecie więcej informacji o metodzie BLW.
Rozszerzanie diety u Emilki
Która metoda lepsza? Która lepiej sprawdzi się w podróży?
Do 6 miesiąca życia Emi piła tylko mleko z piersi (na chwilę obecną skończyła rok i nadal jest karmiona piersią). Ewentualnie wodę – z kubeczka, bo w butelki nie chciała. Długo się zastanawialiśmy czy standardowo podawać Emilce papki, czy stosować BLW. I która metoda lepiej się sprawdzi w podróży. Ostatecznie, po przeczytaniu kilku książek, (m.in. tych: 1, 2, 3, 4), blogów i za namową kuzynki, zdecydowaliśmy się na BLW (choć czasem mieszane z papkami, czy karmieniem łyżeczką). I musimy przyznać, że było to najlepsze, co mogliśmy zrobić.
Początki naszej przygody z BLW
Przez pierwsze 2-3 dni rozszerzania diety, nieufni do nowości i słuchając dobrych rad babć, cioć i innych znajomych podaliśmy Emi tradycyjnie papki. Jakiś zblendowany brokuł, czy coś tam. Jadła. Po tym krótkim okresie wprowadzenia, stwierdziliśmy, że co nam szkodzi spróbować i podać jej całe, niezblendowane produkty. Ugotowaliśmy więc kilka fasolek szparagowych, jakąś marchewkę i położyliśmy na tacce, sadzając małą na kolanach. Bezbłędnie wzięła warzywa do rączki i włożyła do buzi. Zjadła całkiem sporo jak na pierwszy raz. Skoro eksperyment się udał, to postanowiliśmy go kontynuować, ku przerażeniu babć i cioć, które oczami wyobraźni widziały jak Emi dławi się tym kawałkiem wołowiny, który akurat ze smakiem przeżuwa w wieku 6 miesięcy.
Co je Emilka?
Początkowo zaczynaliśmy od warzyw i owoców, kaszek, mięsa. Najpóźniej wprowadziliśmy nabiał, mając dane jeszcze ze „starej szkoły”, żeby zaczekać do 9 miesiąca. Szybko przekonaliśmy się, że w zasadzie nie musimy dla małej oddzielnie gotować, bo większość dań możemy do niej dostosować. I tak już chyba w 3 tygodniu rozszerzania diety (6 miesięcy) jadła razem z nami kurczaka z curry w mleczku kokosowym. Oczywiście bez soli. Okazuje się, że większość dań, które przygotowujemy (pod warunkiem, że odżywiamy się zdrowo), da się podać dziecku. Jeśli robimy coś z „zakazanymi produktami”, to po prostu dodajemy je na końcu, wcześniej odkładając osobno porcję dla Emilki. Jeśli wszystkie składniki są OK, to danie w wersji „dorosłej” dosalamy albo na samym końcu, albo już na talerzu. Jakie to proste! Oprócz soli, Emi zna smak większości przypraw, łącznie z naszym ulubionym chilli.
Od początku Emi jadła też wszystkie owoce sezonowe – od truskawek, malin i borówek zaczynając, bo akurat był sezon. Całe, ze skórką, pesteczkami i wszystkim tym, co do niedawna było zakazane dla niemowląt (przecieranie malin, czy truskawek przez gazę, czy sito? – ale o co chodzi!? Po co?). Bardzo szybko zaczęła jeść jabłka i gruszki ze skórką oraz poznała też smak wielu owoców egzotycznych – od mango, papaji, mandarynek, ananasa, granata, czy kaki, po marakuję i guawę, którymi ze smakiem zajadała się na Maderze.
Kopalnią pomysłów na temat tego, co można podać dziecku do jedzenia są książki Alaantkowe BLW (część 1, część 2). Z przepisów w nich zawartych korzystamy niemal codziennie.
Rozszerzanie diety, a podróże.
BLW w podróży
Dzięki BLW, od samego początku podczas podróży nie musimy ze sobą zabierać ani blendera, ani przygotowanych wcześniej w domu słoiczków (ze sklepowych słoiczków nie korzystamy, jak i z żadnych innych produktów stricte dla dzieci, typu kaszki. Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie TU).
Wyjazd do Pyzdr i Nadwarciańskiego Parku Krajobrazowego był pierwszym od kiedy zaczęliśmy rozszerzać dietę. Emi miała wtedy 6,5 miesiąca. Podczas tej dwudniowej wycieczki Emi jadła razem z nami, to co nadawało się dla niej – na śniadanie np. pomidory, ogórki i trochę chleba; na obiad – gotowane warzywa i ryż – poprosiliśmy, żeby ugotowano je bez soli.
Kiedy miała 11 miesięcy polecieliśmy na Maderę. Wzięliśmy na wszelki wypadek trochę kaszki manny i płatków jaglanych. Pierwszego dnia kupiliśmy też kartonik mleka. Mleko zostało w lodówce nieotwarte. Kaszki wróciły do domu. Nie skorzystaliśmy z nich ani razu. Nie było takiej potrzeby. Emi jadła razem z nami. Jej jadłospis był ogromnie zróżnicowany. Jadła to co chciała, i ile chciała. Przymknęliśmy też oko na sól, czy cukier – wychodzimy z założenia, że najważniejsze jest to jak żywimy się na co dzień i małe odstępstwa podczas wyjazdu nie zaszkodzą, tym bardziej, że miała już 11 miesięcy. I tak Emi próbowała na Maderze m.in. zupy z kasztanów, ryby z pieczonymi bananami, ryby w sosie z marakui, różne rodzaje mięs, w tym espetadę – słynne maderskie szaszłyki, milho frito – czyli smażone kostki kukurydziane i wiele, wiele innych. Na nowe smaki reagowała wielkim entuzjazmem, robiąc często wielką aferę, kiedy przez chwilę jej talerzyk pozostawał pusty.
Akcesoria przydatne do karmienia w podróży (i w domu też :))
Silikonowe maty i talerzyki
Mata EZPZ
Na wyjazdach, ale też w domu świetnie sprawdza nam się mata EZPZ, która mocno przywiera do stołu i ułatwia dziecku samodzielne jedzenie. Dzięki temu gadżetowi, kiedy Emilka jeszcze nie siedziała, więc nie sadzaliśmy Jej w krzesełku do karmienia, tylko u siebie na kolanach, nie musieliśmy się martwić, że za chwilę miseczka z jedzeniem wyląduje na ziemi i mogliśmy ze spokojem jednocześnie jeść własny posiłek. Do maty dołączone jest opakowanie, które sprawia, że z łatwością możemy spakować ją w podróż. Szczególnie, jeśli tak jak my, wybierzemy małą matę, która z łatwością zmieści się w torbie z akcesoriami dla dziecka (my używamy torby do wózka skip hop, dokładnie tej i jesteśmy z niej super zadowoleni. Zmieści się w niej wszystko i jeszcze więcej. Czasem wydaje nam się, że nie ma dna. Ma dużo przydatnych kieszeni i chyba za to najbardziej ją lubimy).
Talerz silikonowy Koo-di
W domu oprócz maty EZPZ używamy bardzo fajnego talerza silikonowego Koo-di. Składa się on z 4 połączonych miseczek o różnej wielkości. Super się sprawdza w metodzie BLW, bo różne produkty możemy włożyć do oddzielnych miseczek, a całość przywiera mocno do stołu.
Silikonowa mata Koo-di eat&play.
Inną dość ciekawą alternatywą na podróż wydawała nam się silikonowa mata Koo-di eat&play. Jednak jako podkładka do jedzenia nam się nie sprawdziła. Słabo przywiera do stołu i Emi ją ściąga. Poza tym mogłaby się lepiej składać. Być może lepiej się sprawdza u większych dzieci jako mata do kolorowania. Na razie jednak tej opcji nie testowaliśmy, bo Emilka jest za mała.
Śliniaki
Śliniak turystyczny
Bardzo lubimy ten śliniak, trzymamy go zawsze w torbie małej, bo nigdy nie wiadomo kiedy się przyda. Śliniak turystyczny b.box chowa się do zamykanej na zamek kieszonki razem z silikonową łyżeczką. Po skończonym posiłku, zamykamy brudny śliniak i miseczkę i nie martwimy się o bałagan. Później myjemy wodą z płynem. Nam sprawdza się super. Zapinany jest na zatrzaskiwaną napę. Mamy 3 do wyboru, dzięki czemu możemy go sobie wyregulować. Zapięcie to jest bardzo wygodne. I jest to chyba jedyny śliniak, którego Emilka nie jest w stanie sobie zdjąć (wszystkie inne bardzo szybko są demontowane i wyrzucane).
Śliniak z rękawkami
Z tego śliniaka korzystamy zarówno w domu jak i w podróży szczególnie kiedy jemu potrawy mocno brudzące – np. buraczki, szpinak, jagody, makaron z sosem pomidorowym. Chroni ciuchy przed zabrudzeniem i pewnie niejeden bodziak byłby już do wyrzucenia z powodu niemożliwych do usunięcia plam, gdyby nie taki śliniak z rękawkami. Łatwo się go płucze i szybko schnie. Można go też wyprać w pralce. Najlepiej nam się sprawdza śliniak z Ikei. Szeroki wybór śliniaków z rękawkami znajdziecie również tu.
Kubeczek Doidy cup
Rewelacyjny kubeczek do nauki picia. Używamy od samego początku i sprawdza się rewelacyjnie. Tu możecie go kupić.
Krzesełka turystyczne
Krzesełko turystyczne Koo-di jest ciekawym gadżetem, znacząco ułatwiającym życie w podróży, kiedy nie mamy dostępu do krzesełka dziecięcego, a musimy nakarmić malucha. Dzięki temu turystycznemu krzesełku możemy posadzić dziecko na zwykłym krześle. Krzesełko turystyczne Koo-di składa się do niewielkich rozmiarów i waży tyle co nic. Można je prać w pralce.
Inną alternatywą są krzesełka przenośne z kuferkiem. Dziecko siedzi na kuferku, który stanowi dla niego podwyższenie. Po złożeniu krzesełko tworzy zgrabną torbę na ramię, w którą można spakować akcesoria dla dziecka, czy ulubione zabawki. Krzesełko to jest jednak większych rozmiarów niż Koo-di, dlatego planując zakup musimy to wziąć pod uwagę.
Z krzesełka turystycznego korzystaliśmy najczęściej mieszkając w apartamentach, gdzie sami się żywiliśmy. Większość knajpek i restauracji ma na wyposażeniu krzesełka dla dzieci.
Partnerem wpisu jest sklep z akcesoriami i zabawkami dla dzieci Tublu.