Nasze kolejne dni w Gruzji postanawiamy przeznaczyć na mały, kilku dniowy wypad w głąb kraju, a pierwszym punktem naszego planu jest Chiatura – małe 20 tysięczne miasto w środkowej części Gruzji. Można pomyśleć, ot – nic nadzwyczajnego – miasto, jak miasto. I może rzeczywiście by tak było, gdyby nie unikalny, niespotykany nigdzie indziej system komunikacji miejskiej, który opiera się, na starych, nierzadko pamiętających czasy dziadów i pradziadów – kolejkach linowych. W całym mieście jest ich kilkadziesiąt i stanowią podstawę poruszania się po mieście.
Z Tbilisi, wcześnie rano – co na gruzińskie standardy oznacza – około 11, rozpoczynamy naszą wycieczkę z dworca Didube. Niestety nie istnieje bezpośrednie połączenie marszutką między stolicą, a Chiaturą, dlatego najpierw jedziemy do Zespotani. Odcinek 190km pokonujemy w niecałe 2 godziny, a koszt tego przejazdu wyniósł nas 10 lari. Następnie szybka przesiadka w drugą marszutkę i po 40 km (koszt 4 lari) docieramy do Chiatury.
Na miejscu naszym oczom ukazuje się miasteczko które wygląda jak by czas zatrzymał się w nim 40 lat temu. Naokoło stare, pordzewiałe autobusy mające lata świetności już dawno za sobą, samochody które w Europie można spotkać już tylko w muzeach motoryzacji. Ale Chiatura słynie przede wszystkim ze powstałego w latach 50 tych systemu miejskich kolejek linowych. Zostały one zbudowane by ułatwić komunikację pracownikom okolicznych kopalni. Samo miasto położone jest między stromymi wzgórzami, dlatego taki system komunikacji sprawdza się tutaj świetnie nawet w czasach obecnych, mimo że część kopalni dawno już zamknięto.
Pierwsze kroki kierujemy w stronę centralnie położonej stacji kolejek linowych z której promieniście rozchodzą się 4 linie każda w inną stronę miasta. To co rzuciło się nam od razu w oczy, to fatalny stan wagoników, lin na których one wiszą i całej infrastruktury. Stacje kolejki wyglądają strasznie. Z sufitu i ścian odpada tynk, w oknach nie ma szyb, barierki są dziurawe, a idąc po schodach trzeba uważać by nie skręcić sobie nogi na jednej z licznych dziur. Początkowo mamy obawy by wsiąść do jednego z miejscowych wagoników, ale po chwili wahania decydujemy się na pierwszą w tym dniu przejażdżkę. W końcu właśnie po to przyjechaliśmy do Chiatury! J Kolejki dzielą się na płatne i darmowe. Należy zaznaczyć, że stan jednych i drugich jest tak samo fatalny dlatego, nie mamy pojęcia dlaczego za kurs niektórymi trzeba płacić, a innymi nie. Na szczęście przejazdy są bardzo tanie (ok. 0,2 lari za przejazd w jedną strone).
Po tym jak udało się nam przeżyć pierwszą kilkuminutową wycieczkę miejscową kolejką nasz apetyt na zaliczenie kolejnych wzrósł. Ruszyliśmy w miasto w poszukiwani kolejnych wagoników, które, co warto podkreślić, różnią się od siebie i praktycznie każdy wagonik jest inny, co wiąże się oczywiście z innymi wrażeniami z jady. Nam najbardziej spodobała się stara niebieska kolejka pozbawiona okien którą wjeżdżało się wzdłuż prawie pionowej ściany na szczyt góry, gdzie do dzisiaj działa jedna z kopalni. Wrażenia były naprawdę mocne, a sama jazda dość przerażająca – do tego stopnia że nie udało nam się namówić Asi, która jechała już tą kolejką kilka dni wcześniej.
Po zaliczeniu kolejnej kolejki postanawiamy poszukać transportu w dalszą drogę ponieważ w samej Chiaturze ciężko o nocleg, chociaż podobno działają tutaj trzy hotele – o czym po fakcie poinformował nas taksówkarz. My postanawiamy dostać się na wieczór do oddalonego o 80 km Kutaisi, gdzie łatwiej znaleźć nocleg. Jednak okazuje się, że ostatnia marszrutka do Zestaponi już odjechała i jedyne co nam pozostało, to wziąć taksówkę. Po krótkich negocjacjach z kierowcą dogadujemy się na 25 lari za 80 kilometrowy kurs do Kutaisi, co wydaje się nam przyzwoitą ceną. Jednak w połowie drogi spotyka nas niemiła niespodzianka. Nasz kierowca informuje, że wysadzi nas w Zestaponi i dalej dojedziemy sobie marszutką. Jesteśmy zaskoczeni takim obrotem sprawy, ponieważ wyraźnie dogadaliśmy się, że kurs jest do Kutaisi. Kierowca wysadza nas jednak na przystanku marszutek i żąda zapłaty 25 lari. My jednak nie mamy zamiaru mu płacić takiej kwoty ponieważ umowa była inna. Po kilku minutowej awanturze i wymianie zdań dajemy naszemu nieszczęsnemu kierowcy 15 lari tłumacząc że potrzebujemy jeszcze pieniądze na marszutkę. Zniesmaczeni cała sytuacją ruszamy w dalszą drogę. Do Kutaisi docieramy wieczorem (dotarcie do samego centrum kosztowało nas 9 lari od osoby) i od razu rozpoczynamy szukanie noclegu, którego adres mieliśmy zapisany jeszcze przed wyjazdem z Tbilisi. Po drodze, zupełnie przypadkowo spotykamy właścicielkę pensjonatu, która zaprowadza nas na miejsce. I znowu tego dnia spotyka nas małe rozczarowanie, ponieważ pensjonat w niczym nie przypomina tego, którego zdjęcia oglądaliśmy dzień wcześniej na booking.com. Pokoje są przejściowe, a łazienka znajduje się na dworze. Goście pokoju obok, żeby dostać się do łazienki, muszą przejść przez nasz pokój. Tego w opisie nie było. Cieszymy się, że nie dokonaliśmy rezerwacji wcześniej i mamy możliwość dokonania wyboru. Oczywiście nie marudzimy, jedynie zbijamy trochę cenę i zostajemy. Za nocleg płacimy ostatecznie.
Na drugi dzień Asia z powodu swoich obowiązków wraca do Tbilisi, a my kontynuujemy wycieczkę. Chcemy jechać, aż do Batumi, by chociaż dwa dni spędzić nad morzem. Najpierw jednak postanawiamy odwiedzić pobliski klasztor Galati. Dostajemy się tam marszutką . Na miejscu spędzamy około godziny. Mieliśmy szczęście, bo akurat w tym czasie odbywała się msza i choć przez chwilę mieliśmy okazję w niej uczestniczyć i przyjrzeć się i porównać do mszy, które znamy z kościoła katolickiego. Niestety by dostać się z powrotem do Kutaisi i dalej do Batumi musimy złapać taksówkę, ponieważ na kolejna marszrutkę czekalibyśmy ponad 2 godziny. Za 10 lari docieramy szybko do centrum gdzie za 1 lari łapiemy busa, który zabiera nas na dworzec marszutek, skąd dalej udamy się na wybrzeże.
2 Comments
Pięknie! Przez wasze wpisy zakochałam się w Gruzji!!
Zainspirowaliście nas do odwiedzenia tego odjechanego miasteczka sennych marzeń! Dzięki wielkie! 🙂 nasze wrażenia były takie: http://fotografia-prania.blogspot.com/2014/07/sniadanie-ze-swiniami-17-18-lipca-2014.html
Urzekło mnie to przedziwne miejsce i jego kolejki niezwykle…
Gdyby nie Wasz wpis, być może bym się o Cziaturi nie dowiedziała. Także – naprawdę BAARDZO Wam dziękuję! 😉