Jeszcze parę dni i będziemy w Afryce – Czarnej Afryce. Prawie pół roku przygotowań i planów (bilety kupiliśmy już w lipcu), kilkanaście przeczytanych książek o tematyce afrykańskiej i oto nadchodzi tak długo wyczekiwana chwila! Plecaki odkurzone (mocno się zakurzyć nie zdążyły, bo dbamy by były dość często używane), sprzęt skolekcjonowany, pozostaje się spakować i ruszyć na spotkanie z przygodą!
Dlaczego właśnie Afryka? Lubimy schodzić z utartych ścieżek, poznawać nowe kultury, obyczaje, smaki, a Afryka to chyba jeden z najbardziej fascynujących kontynentów. Nieczęsto odwiedzany przez białych. Backpackerzy często omijają ten kontynent, bo niebezpieczny, trudny, wymagający; klienci biur podróży – bo kto chce płacić grube pieniądze i spać w namiocie, czy marnym hoteliku krytym strzechą, bez basenu i drinków all inclusive? No dobra, może niezupełnie tak – na wybrzeżu w wielu krajach zaczyna rozwijać się jakaś baza turystyczna, powstają hotele, biznes zaczyna się kręcić. Ale po co wyjeżdżać w głąb kraju, tam gdzie brudno, dróg brak, bazy hotelowej często też. No może czasem fajnie się wybrać na jakieś safari – pooglądać zwierzęta, pojechać do wioski i zobaczyć show stworzony na potrzeby masowej turystyki, po zakończeniu którego każdy idzie w swoją stronę i wraca do codziennych zajęć. Najlepiej pojechać i oglądać Afrykę w sterylnej otoczce, pojechać, zobaczyć, ale nie za bardzo wtapiać się w tą afrykańską rzeczywistość, żyć z dala od tego prawdziwego, afrykańskiego świata – tak jednak innego od naszego, poukładanego, zbiurokratyzowanego, przesyconego konsumpcjonizmem świata europejskiego. A może czasem warto zrobić jednak o krok dalej? Przeżyć na własnej skórze? doświadczyć? poczuć?
W Afryce Paulina była już parę lat temu. Przeżycia – niesamowite, choć pierwsze dni w Etiopii nie były łatwe. Człowiek przeżywa kulturowy szok, musi minąć trochę czasu, żeby zaakceptować tą afrykańską rzeczywistość. Dzieciaki biegające dosłownie wszędzie – umorusane, chore, ale ich buzie są zawsze uśmiechnięte. Coś niesamowitego… Coś co sprawia, że chce się tam wrócić, przeżyć to raz jeszcze…
Wybór padł na Gambię – uśmiechnięte wybrzeże Afryki, jak zwykli mówić o swoim kraju mieszkańcy. Najmniejszy kraj Afryki, biegnący wzdłuż rzeki o tej samej nazwie. Dlaczego akurat Gambia? Nie będziemy ukrywać, że skusiły nas promocyjne ceny lotów, co prawda z Barcelony, ale i do Barcelony udało się wyhaczyć promocje. Droga będzie co prawda dość długa, z paroma przesiadkami i jednodniowym stopoverem na zwiedzanie Barcelony – ale czasem warto się trochę pomęczyć. Oprócz Gambii mamy w planach zwiedzić też Senegal – kraj w który, można powiedzieć – wkomponowana jest Gambia. Co prawda nie mamy jeszcze wizy, bo można ją było wyrobić tylko w Berlinie lub Moskwie, ale po konsultacjach z naszą couchsurfingową znajomą, która ponad pół roku spędziła w Gambii, wydaje nam się, że nie będzie większych problemów z wyrobieniem jej. Warto dodać, że mamy dużo szczęścia, bo jeszcze w tegoroczne wakacje obywatele Polski mieli obowiązek wykupienia wizy także do Gambii. Od jakiegoś czasu wizy dla Polaków są zniesione, a to oznacza, że kilkadziesiąt euro zostanie w naszych kieszeniach.
Przy wjeździe do Gambii wymagana jest jedynie żółta książeczka – potwierdzająca szczepienie przeciw żółtej febrze. Więcej szczepień nie jest wymaganych, my jednak zaszczepiliśmy się jeszcze na tężec i WZW A+B. Szczepienia te robiliśmy jeszcze przed wyjazdem do Tajlandii, ale mogą się one przydać nawet w Polsce. Jednym z największych niebezpieczeństw w krajach afrykańskich, na które niestety nie ma szczepionki – jest malaria, dlatego tak ważna jest odpowiednia profilaktyka. Istnieje kilka leków przeciwmalarycznych – najczęściej zapisywanym przez lekarzy jest Malarone. Jednak jego cena jest przerażająca – około 200 zł za jedno opakowanie, a na naszą trzytygodniową wyprawę potrzebowalibyśmy tych opakowań co najmniej 4 na nas dwóch. Drugim popularnym lekiem jest doksycyklina – antybiotyk o szerokim spektrum działania. Cena – jakieś 5-7 zł za opakowanie. Zdecydowaliśmy się, że będziemy brać doksycyklinę. Już nawet ją zakupiliśmy, kiedy podczas imprezy rodzinnej jedna z ciotek zapytała, czy przypadkiem nie potrzebujemy Malarone, bo jej zostały 2 opakowania. Wow, cóż za wspaniała wiadomość. Po kilku dniach okazało się, że kolejnej osobie zostało kilka tabletek – w ten sposób udało nam się skompletować zapas Malarona dla nas obu 🙂 Należy jednak pamiętać, że tabletki to nie wszystko – nie dają nam one stuprocentowej gwarancji, że nie zachorujemy. Należy więc przestrzegać też kilku innych zasad bezpieczeństwa – stosować repelanty z wysokim stężeniem DEET-u (my kupiliśmy Muggę), spać pod moskitierą (mimo, że w wielu hotelach są moskitiery, my wolimy nie ryzykować i bierzemy swoją). Zabieramy też lekkie koszule z długim rękawem i spodnie z odpinanymi nogawkami – tak, żeby można było wieczorem, kiedy komary zaczynają swoją ucztę, szybko dopiąć nogawki i ochronić się przed ugryzieniem. Tyle w kwestii bezpieczeństwa.
O planach nie będziemy dużo pisać, bo Ci z Was, którzy czytają nas dłużej, wiedzą, że z trzymaniem się planu idzie nam słabo. Zazwyczaj wszystko wychodzi spontanicznie i właśnie wtedy mamy najciekawsze, na długo pozostające w naszych pamięciach, przygody 😉 Możemy zdradzić, że mamy zabookowane noclegi na pierwsze cztery i trzy ostatnie noce w Mango Lodge Właściciel hotelu, Rob, jest przesympatycznym i niezwykle pomocnym człowiekiem. Nie dość, że nocleg mamy dobrej cenie, to jeszcze dołożył nam gratis możliwość korzystania z neta (hurra, będziemy mogli podzielić się z Wami wrażeniami), do tego jeden nocleg za free i co najważniejsze, darmowy transfer z lotniska – z tego cieszymy się strasznie, bo lądujemy w Czarnej Afryce, w ciemnej nocy, a z tego co wyczytaliśmy w przewodniku Lonely Planet – w stolicy Gambii – Banjulu, światła gasną po godzinie 20 😉 Kiedy napisaliśmy, że chcielibyśmy poznać prawdziwą Afrykę i że podróżujemy raczej niskobudżetowo – rozpisał nam całą trasę razem z kosztorysem! Niesamowite! Wracając do kwestii szukania noclegów, to musimy przyznać, że nie było łatwo. Na bookingu znaleźć można 3 albo 4 oferty, poza naszym zasięgiem cenowym. Na innych portalach ofert trochę więcej – niestety większość maili pozostaje bez odpowiedzi, albo okazuje się, że dany hotel już od kilku lat nie istnieje. Cóż – Afryka.
Dokładnej trasy przedstawiać Wam nie będziemy, bo tej sami jeszcze nie znamy 🙂 Mamy jakieś pomysły, ale co z tego wyjdzie – okaże się na miejscu. Niech żyje spontan i przygoda 🙂
Chcielibyśmy podziękować wszystkim tym, którzy wspierają naszą wyprawę!
- O nasze bezpieczeństwo w podróży dbać będzie Karta Planeta Młodych,
- Pracownia Sprzętu Alpinistycznego Małachowski zaopatrzyła nas w ultralekkie śpiwory,
- Sklep NaOstrzu.pl zadbał o oświetlenie na afrykańskie ciemności,
- dzięki mapie Gambii i Senegalu od Księgarni Geograficznej GEOGRAF, mamy nadzieję że nie zabłądzimy na afrykańskich bezdrożach,
- a Wydawnicto Express Map zaopatrując nas w mapę i przewodnik, zadbało o to, żebyśmy maksymalnie wykorzystali barceloński stopover,
- cały ten ekwipunek i wiele innych niezbędnych rzeczy spakujemy w plecak, który otrzymaliśmy do testów od Marbo.pl
Mamy nadzieję, że będziecie podróżować razem z nami! Do zobaczenia w Afryce 🙂
1 Comment
Pfffff… nie no, kochani, troszkę mnie rozczarowaliście tym foto-safari „z kamerą wśród ludzi”…
Polecam, bardzo polecam, jeśli będziecie mieli okazję pooglądać „Z kamerą wśród ludzi” / „Framing the Other”. KONIECZNIE!