Opuszczamy albańskie wybrzeże kierując się w stronę Beratu – miasta tysiąca okien. Docieramy do miasto Fier, dokąd prowadzą dość dobre, jak na albańskie standardy, drogi. Niestety dalsza droga w kierunku Beratu jest w stanie krytycznym i nic nie zapowiada na poprawę w najbliższym czasie. To jeden z gorszych odcinków, który pokonywaliśmy podczas naszej 6,5-tysięcznej trasy wiodącej przez Rumunię, Bułgarię, Grecję, Albanię i Macedonię.
Mimo, że wyruszyliśmy dość wcześnie, do Beratu docieramy o zmierzchu. Zaczynamy rozglądać się za jakimś noclegiem. Centrum miasta zdecydowanie odpada, bo nie za bardzo jest gdzie zostawić auto. Odjeżdżamy kilka kilometrów dalej i zatrzymujemy się przy pierwszym napotkanym hotelu. Jego dość ekskluzywny wygląd początkowo zniechęca nas do wejścia. Po chwili namysłu postanowiliśmy jednak wejść i zapytać o ceny – w końcu gdzieś spać musimy. Bardzo miły pan w recepcji informuje nas, że niestety nie ma już wolnych miejsc. Z ciekawości pytamy o cenę. I tu miłe zaskoczenie. Cena pokoju to jedyne 9 EUR za osobę. Jaka szkoda, że wszystkie pokoje są zajęte. Ruszamy dalej i po chwili zatrzymujemy się w kolejnym hotelu. Początkowo mamy małe problemy z komunikacją, bo Pan w recepcji nie zna angielskiego. Szybko jednak woła kolegę i dogadujemy warunki. Negocjujemy cenę do 8 EUR za osobę i dwa oddzielne pokoje a nie jeden trzyosobowy. Początkowo wszystko wygląda super, za tą cenę mamy 2 duże pokoje, zamknięty parking i dostęp do wifi. Warunki super – cóż chcieć więcej. Przy rozpakowywaniu plecaków szybko zauważamy, że pokoje chyba dość dawno nie były sprzątane. Kosze na śmieci są pełne, w szufladach można znaleźć nadgryzione wafelki i inne skarby, a w łazience pozostawione przez poprzednich lokatorów kosmetyki. Nie to jednak przeszkadzało nam najbardziej, lecz totalnie lodowata woda w kranach. Wiele razy podczas naszych podróży zdarzało nam się kąpać w zimniej wodzie, ta jednak była tak zimna, że zdołaliśmy się jedynie ochlapać, a o umyciu włosów można było jedynie pomarzyć. Dobrze, że zostajemy tu tylko jedną noc – jakoś wytrzymamy.
Rano budzimy się dość późno, pakujemy plecaki i odpalamy na chwilę komputer. Na facebookowej skrzynce znajdujemy wiadomość od „jakiegoś” Pawła: „Cześć, moja żona Asia (którą jak zrozumiałem poznaliście dzisiaj w Beracie) proponuje rano kawę o 8 przy autobusach. Jakby coś jej numer telefonu: xxx” Zastanawiamy się o co chodzi. Z nikim się nie spotykaliśmy dnia poprzedniego. Nie znamy żadnej Asi. Po chwili domyślamy się kto może być tajemniczą Asią. Dzień wcześniej skomentowaliśmy wpis Wędrownych Ufali, na temat pobytu w albańskim Kruje. Wszystko się zgadza. Wędrowni Ufale to Asia i Paweł. Patrzymy na zegarek. Jest za dziesięć ósma, a my jeszcze w piżamach nie wspominając o tym, że nie mamy pojęcia skąd odchodzą autobusy. Wysyłamy sms-a pod wskazany numer z zapytaniem, czy możemy się umówić o 8:30, bo dopiero odczytaliśmy wiadomość. Asia odpisuje, że ok, w dalszą drogę ruszy najwyżej późniejszym autobusem. I tak poznajemy Asię z Wędrownych Ufali. Idziemy do jakiejś knajpki zjeść razem śniadanie. Zamawiamy pyszne naleśniki, opowiadając sobie wzajemnie o swoich podróżniczych przygodach. Dodatkowo okazuje się, że Paulinę i Asię łączy nie tylko pasja do podróży, ale obie pracują na uczelni i zajmują się zbliżoną tematyką badawczą. Rozmawia nam się tak dobrze, że postanawiamy zmienić plany i zamiast do Kruje, ruszamy razem z Asią w kierunku Macedonii. Niech żyje spontan!
Po śniadaniu odbywamy spacer po starym mieście Beratu. Błądząc uroczymi, wąskimi uliczkami wspinamy się coraz wyżej. Po drodze mijamy gromadkę roześmianych dzieciaków, które bardzo chętnie pozują do zdjęć. Docieramy na szczyt, skąd rozpościera się przepiękny widok na całe miasto, góry Tomorri oraz rzekę Osum. Niestety czas nas goni i powoli musimy ruszać dalej. Tym razem w czwórkę 🙂
3 Comments
Hehe, ale historia to była 😀 I do tego 15 zmian planu, żeby razem jechać dalej 🙂 Musimy tylko Ufala zabrać nastęnym razem 🙂
Świetne spotkanie 🙂 W takich chwilach myślę sobie – świat jest mały 🙂
Fajne są takie spotkanka 🙂 Ufal robił za Twojego „agenta” Asia.
Ja „zupełnie przypadkiem” kupiłem bilet na korfu za 39zł na wrzesień 2014 i teraz nie wiem co z tym robić. Chyba promem do Sarandy i witaj Albanio 🙂