Po ponad tygodniu intensywnego zwiedzania, wreszcie docieramy nad ciepłe morze. Jadąc do Salonik, kilkukrotnie robimy postój na spacer wzdłuż pięknych, piaszczystych plaż. Tego nam brakowało. Rozkładamy się na piasku, wystawiamy twarze do słońca i marzymy o tym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Czas nas jednak goni, bo za chwilę kolejna konferencja.
Do Salonik docieramy późnym wieczorem. Szczęśliwie udaje nam się odnaleźć zarezerwowany wcześniej hotel. Nawet bardzo szczęśliwie, biorąc pod uwagę, że nie mieliśmy żadnej mapy miasta, a nasz GPS nie dawał rady z greckim alfabetem, w związku z czym mogliśmy liczyć jedynie na łut szczęścia i naszą intuicję. Zdążyliśmy już przyzwyczaić się do pustych dróg, a tu znów ta wielkomiejska atmosfera. Ruch nieziemski przeplatany z przeciskaniem się przez wąskie, jednokierunkowe uliczki, na których każdy parkuje jak chce, ledwo pozostawiając przejazd. Zatrzymujemy się na środku ulicy, wrzucając awaryjne, blokujemy ruch na kilka minut. Paulina wyskakuje z auta i idzie zapytać w recepcji, gdzie możemy zaparkować. Pani wskazuje na pachołek rezerwujący miejsce dla gości hotelu. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że we wskazanym miejscu, zmieściłby się co najwyżej rower. No może i nasze auto, ale w poprzek – wtedy
wstrzymalibyśmy ruch na trochę dłużej. Patrzymy jak parkują miejscowi – zderzak w zderzak. Dajemy sobie spokój i szukamy strzeżonego parkingu. Wolimy zapłacić 10EUR za dobę, niż później wielokrotnie więcej za lakiernika. Wiemy jak parkuje się w południowej Europie – jak nie ma miejsca, to trzeba je sobie zrobić, przepychając auta z przodu i/lub z tyłu. Wielokrotnie byliśmy świadkami takich manewrów.
Rano w drodze na uczelnię, zwiedzamy najważniejsze atrakcje tego drugiego co do wielkości miasta Grecji. Po raz kolejny uświadamiamy sobie, że duże miasta nie są dla nas, dlatego po południu wybieramy się w poszukiwaniu plaży, którą Michał wyszukał poprzedniego wieczoru w necie. Plaża stanowiła swojego rodzaju spiczasty półwysep wcinający się w morze, a w okolicy znajdował się zatopiony wrak statku. Zdjęcia w necie tak nas zachwyciły, że musieliśmy odnaleźć tę plażę!
Na mapach gogle wyszukaliśmy, że plaża powinna znajdować się w okolicach miasta Epanomi. Udaliśmy się więc w tym kierunku. W Epanomi zaczęliśmy wypytywać miejscowych, okazało się jednak, że nie mają pojęcia, gdzie plaża może się znajdować. Po raz kolejny zdaliśmy się więc na własną intuicję. Na mapie gps było widać, że plaża jest już niedaleko. Jesteśmy już prawie na miejscu, kiedy nagle, niespodziewanie kończy się asfalt. Podjeżdżając bliżej, zauważamy, że dalej prowadzi tylko piaszczysta, wyglądająca na opuszczoną, droga, na którą dostać się można bardzo stromym zjazdem. Oceniamy sytuacje i z rozżaleniem stwierdzamy, że dalej nie damy rady pojechać. Już chcemy zawracać, gdy widzimy, że na drogę tę wjeżdża jakieś osobowe auto. Skoro ktoś dał radę, to i my damy! No to w drogę. Ostrożnie zjeżdżamy w dół. Droga jest wąska, kręta, piaszczysta i ma kilka rozgałęzień. Nie mając żadnej mapy jedziemy ślepo przed siebie.
Krajobrazy przepiękne. Cisza i spokój dookoła. W promilu kilku kilometrów nie widać żywej duszy. Robimy postój nad urokliwą zatoczką. Tylko my, morze i przyroda dookoła. Jest cudowanie! Zachwycona Paulina, robi zdjęcia, kiedy chłopacy podjeżdżają kilka metrów dalej.
W pewnym momencie auto zatrzymuje się, a koła zaczynają buksować. Paulina zajęta fotografowaniem nie zauważa nawet, że coś jest nie tak. Podchodzi bliżej i widzi, że mimo, że Michał dodaje gazu, samochód ani drgnie, tylko koła obracają się w miejscu. W tym momencie wszyscy uświadamiamy sobie, że chyba mamy problem. Rozpaczliwe próby wypchnięcia samochodu nie dają żadnego skutku. My ślizgamy się po podmokłej nawierzchni, a samochód nadal stoi w miejscu. Zachowujemy jednak zimną krew i próbujemy znaleźć cokolwiek, co można by podłożyć pod koła. Okazuje się, że jesteśmy na takim pustkowiu, że ciężko jest cokolwiek znaleźć. Żadnej deski, kamienia, nic! Jest już po 18 i niedługo zacznie się ściemniać, a w okolicy brak żywej duszy. Od najbliższej wioski dzieliło nas z 10 km. Jesteśmy zdani tylko na siebie. Jedyne co udaje nam się znaleźć, to para starych, zużytych dywaników samochodowych. Próbujemy z nich zrobić jakiś użytek. Posiłkujemy się też wszystkimi znalezionymi w bagażniku narzędziami. W ruch wchodzi lewarek, i para japonek Pauliny. Ratujemy się jak możemy, a czas płynie nieubłaganie. Mamy już wizję, noclegu w aucie na plaży. Boimy się jednak pomyśleć, co będzie jeśli przyjdzie przypływ… Zaczynamy myśleć coraz intensywniej. Michał próbuje podnieść samochód na lewarku. Tymczasem Paulina, mając świadomość, że czeka ją długa droga, bierze butelkę wody, telefon, robi kilka zdjęć, żeby w przypadku problemów językowych pokazać co się stało i razem z Błażejem wyrusza na poszukiwanie pomocy. Nie zdążyli jednak odejść zbyt daleko, kiedy nagle zza wydmy wyłania się samochód. Paulina biegnie w jego kierunku, wymachując rękoma i krzycząc „HELP!” z całych sił. Samochód zatrzymuje się i wychodzi z niego uśmiechnięta Pani. Paulina pospiesznie wyjaśnia co się stało i prosi o pomoc. Okazuje się, że para Greków dostrzegła nas z drugiego końca półwyspu i przyjechała specjalnie, żeby nam pomóc. Naszej radości nie było końca. Byliśmy uratowani! Akcja wyciągania samochodu przebiegła szybko i bezproblemowo. Mieliśmy dużo szczęścia, bo gdyby nie ta przesympatyczna para, nie wiemy jak mogłaby się skończyć ta przygoda.
Mimo dość późnej godziny postanawiamy dotrzeć do wyznaczonego wcześniej celu. Pokazujemy grekom plażę, na którą chcemy dotrzeć, a oni wskazują, w którym kierunku mamy się udać. Plaża znajduje się kawałek za małym, białym kościółkiem. Żegnamy się z naszymi wybawicielami, dziękując za pomoc i ruszmy dalej. Plaża znajduje się kilkaset metrów dalej. Po chwili odnajdujemy także wrak statku. Odpoczywamy chwilę wpatrując się w niego i rozmyślając o przygodzie, która spotkała nas tego dnia…
1 Comment
ale super plaża 🙂 zazdroszczę Wam tych pięknych widoczków :*