Kiedy wjeżdżamy do Transylwanii, zauważamy, że nad drogą unosi się tajemnicza mgła. Transylwania chyba wszystkim kojarzy się ze słynnym Drakulą. Każde biuro podróży zabiera turystów do mieszczącego się w Branie zamku, rozreklamowanego na potrzeby masowej turystyki jako zamek Drakuli. Jest to jedna z większych atrakcji Rumunii. Prawda jest jednak taka, że Wlad Palownik (Wlad Tepes), władca Rumuni, będący pierwowzorem Drakuli, nigdy w tym zamku nie panował, a być może, że nawet nigdy w nim nie przebywał. Tłumy zmierzają jednak do przereklamowanego zamku w Branie, słuchając opowieści o Drakuli. Wjeżdżając do miasta zamek widać już z daleka. Co kawałek mijamy także szyldy reklamowe zapraszające na nocleg lub kolację u wampira, czy Drakuli. Przed wejściem do zamku przeraża nas ilość stoisk z pamiątkami i szereg sprzedawców próbujących zachęcić do zakupu plastykowej tandety. Wejście do zamku kosztuje 25RON, a dla posiadaczy legitymacji studenckiej 10RON. Dodatkowo trzeba zapłacić za możliwość robienia zdjęć 20RON. Oglądamy zamek z zewnątrz, robimy kilka zdjęć i zabieramy się stąd. My chcemy podążać prawdziwymi śladami Drakuli.
Pierwsza na naszej drakulowej trasie znajduje się Sighisoara. W żółtym domu, który dostrzegamy zaraz po wejściu na starówkę, przekraczając wierzę zegarową urodził się waleczny i słynący z okrucieństwa Wlad Palownik. Swój przydomek zawdzięcza niezwykłemu okrucieństwu z jakim traktował przeciwników – bardzo często eliminował ich poprzez nabijanie na pal. Legenda głosi, że lubował się ucztami pośród konających jeńców.
Kolejny punkt na naszej trasie śladami Drakuli stanowiła twierdza Poienari, znajdująca się pod koniec trasu transfagaraskiej. To tam rezydował Wład Palownik. Do dzisiaj zachowały się ruiny twierdzy, do których wiedzie 1480 schodów. Bilet wstępu kosztuje 5RON, a studencki 2RON. Na drodze do twierdzy nie spotykamy prawie żadnych innych turystów. Pochmurna i lekko deszczowa oraz pomalowane na czerwono barierki schodów (ciekawe dlaczego – czy to rzeczywiście ślady krwi…?) dodają tajemniczości temu miejscu. Kiedy docieramy na górę naszym oczom ukazują się ruiny zamku, a także dwoje nabitych na pal ludzi. Całość robi niesamowite wrażenie. Zdecydowanie bardziej przemawiają do nas te ledwo zachowane pozostałości dawnej twierdzy Palownika, niż rozreklamowany i wypucowany zamek w Branie. Pozostawmy go dla żądnych bajek turystów z grubym portfelem.
Ostatnich śladów Drakuli szukamy w okolicach jeziora Snagov. Na małej wysepce pośrodku jeziora znajduje się monastyr, w którym pochowany został Wład Palownik. Jeszcze do niedawna na wyspę można się było dostać tylko wynajętą łódką. Niestety w ostatnich czasach wybudowany został betonowy most, który zupełnie zabił klimat tego miejsca. Trafiamy do niego zupełnie przypadkiem. Z mostu już widać monastyr, w którym znajduje się grób Drakuli. Podchodzimy bliżej. Przez otwarte w monastyrze drzwi widzimy grób Palownika. Na wejściu zatrzymuje nas jednak pani, pracująca na polu nieopodal. Okazuje się, że wejście jest płatne – 15RON od osoby, studenckich zniżek brak. Już prawie sięgamy po portfele, kiedy pani pokazuje na nasz aparat i mówi, że za robienie zdjęć musimy zapłacić dodatkowo 20 EUR!!! Patrzymy na nią z lekkim niedowierzaniem i próbujemy wynegocjować choć jedno zdjęcie w cenie biletu, jednak Pani jest nieugięta. Za wejście i zrobienie zdjęć mamy zapłacić ponad 120 zł. Rezygnujemy z tej przyjemności. Cała wizyta w monastyrze potrwałaby może z pół minuty, bo oprócz grobu, który widzieliśmy w oddali, nie było w nim nic innego. Głowy do interesów Rumuni zdecydowanie nie mają. Jak dla nas lepiej było skasować od nas 45RON i pozwolić zrobić zdjęcie, niż z pustymi rękoma wracać do pracy w polu.
3 Comments
Rumunia jest moim marzeniem. Zresztą jak większość krajów świata 🙂
Ale przede wszystkim chciałam Wam powiedzieć, że świetnie macie zrobioną galerię zdjeć w tekście. Dzięki temu bardzo dobrze się czyta i ogląda fotografie. Naprawdę z punktu takiego technicznego, wygląda to super.
Dzięki za miłe słowa 🙂
Przyjemność po mojej stronie 🙂