Nasza maltańska przygoda miała miejsce mniej więcej rok temu – pod koniec czerwca 2012. Przed wyjazdem zakupiliśmy mały przewodnik Marco Polo, który przewertowaliśmy pobieżnie na lotnisku i w samolocie. Najciekawsze wyjazdy – to te spontaniczne, a nie długo i żmudnie przygotowywane.
Na Malcie wylądowaliśmy późnym wieczorem, a mimo to było bardzo gorąco. Odnalezienie się na lotnisku trudne nie było. Musieliśmy się jednak zastanowić jaką formę transportu wybrać, żeby dostać się do oddalonego o około 30km od lotniska hotelu. Z racji wieczornej pory i zmęczenia całym dniem w podróży wybraliśmy wariant luksusowy, czyli taksówkę. I w tym miejscu ciekawostka – za kurs lotniskową taksówką nie płacimy u kierowcy tak jak w większości przypadków na świecie, tylko robimy to w okienku, gdzie podajemy cel podróży i według cennika pobierana jest stosowana opłata. Taki system nie daje co prawda możliwości negocjacji ceny, ale za to chroni turystów przed naciągaczami i zawyżonymi stawkami. Już pierwsze kilometry przejechane po Malcie pokazały nam, jak bardzo wyspa ta różni się od odwiedzonej przez nas dwa miesiące wcześniej Majorki. Zdecydowanie bardziej surowa. Porządek na ulicach i zabudowa bardziej przypominała nam z kolei kraje północnej Afryki niż, to do czego przywykliśmy w Europie, nie wspominając już o ruchu ulicznym. Ruch lewostronny, straszny chaos na drogach, zamiast kierunkowskazu chęć wykonania manewru skrętu nierzadko dokonywano poprzez wystawienie ręki za okno. Dźwięk klaksonu słychać co chwilę. Rondo to wymalowany na asfalcie okrąg. Ciężko byłoby nam się przestawić się na ten styl jazdy.
Do hotelu dotarliśmy w ok. 30minut. „The Buggiba Hotel” mieścił się w miejscowości Bugibba. Na lokalizację nie mogliśmy narzekać – blisko centrum, sklepów, knajpek i, co najważniejsze, blisko dworca autobusowego. Po zameldowaniu się w hotelu, wyruszyliśmy przywitać się z morzem, kupić piwko na wieczór i posmakować słynnego w całej Malcie Kinnie. Przepyszny napój, którego nie znajdziecie nigdzie na świecie. Uważane za maltańską wersja coca-coli, połączoną z aromatem gorzkiej pomarańczy. Nam połączenie to wyraźnie przypadło do gustu i tym sposobem Kinnie już do końca wyjazdu towarzyszyło nam na każdym kroku. Idealny napój, żeby ugasić pragnienie podczas upalnych dni.
Następnego dnia rano wyruszyliśmy w kierunku „Blue Grotto”, opisywane w przewodnikach, jako jedna z większych atrakcji wyspy. Dotarcie tam z Bugibby komunikacją miejską wymagało jednej przesiadki w miejscowości Rabat. Sama komunikacja na wyspie jest bardzo dobrze rozwiązana. Na dworcu znajduje się wielka mapa wyspy z rozkładem lini autobusowych. Ich liczba, jak na tak małą wyspę jest naprawdę imponująca. Nie było sensu poruszać się po Malcie innymi środkami transportu, niż komunikacją publiczną, zwłaszcza, że bilet cało dniowy kosztował 2,6euro. Warto dodać, że godziny podane w rozkładzie, są, powiedzmy dosyć umowne. Lepiej traktować je z przymrużeniem oka, a zegarek radzimy zostawić w hotelu, żeby nie denerwować się podczas oczekiwania na autobus – w końcu jesteśmy na wakacjach.
Ze względu na dość ograniczony czas oczekiwania na kolejny autobus, zmierzający ku Blue Grotto, sam Rabat zwiedziliśmy bardzo powierzchownie. Do Blue Grotto dotarliśmy bez problemu. Okoliczne krajobrazy były przepiękne, a kolor wody i fale rozbijające się o wysokie klify robiły spore wrażenie. Do Blue Grotto można dostać się jedynie wynajętą łódką, koszt to ok. 7 euro za 40minutowy rejs. Widoki, które można podziwiać wpływając do wodnych jaskiń w pełni rekompensują poniesione koszty.
Parę przystanków autobusowych od niebieskiej groty znajduje się kolejne, warte zobaczenia miejsce – Dingli Clifs. Udajemy się na spacer po 200 metrowych klifach, przemierzając pieszo odcinek kliku kolejnych przystanków autobusowych. Widoki nieziemskie. Jedyne na co mogliśmy narzekać, to upał jaki panował i kompletny brak cienia w okolicy.
Po całodniowej wyprawie w ponad 30 stopniowym upale, jedyne o czym marzyliśmy to kąpiel w ciepłym morzu Śródziemnym. Na Malcie zdecydowanie dominują skaliste wybrzeża, piaszczystych plaż jest dość mało. My wybraliśmy tę położoną najbliżej naszego hotelu, oddaloną od niego o kilka przystanków autobusowych Mellieha Beach. Imponujących rozmiarów plaża o czystym żółtym piasku, położona jest w urokliwej zatoczce. Resztę dnia spędziliśmy na plażowaniu i kąpielach w gorącym morzu.