Piątek wieczór. Pakujemy bagaże i ruszamy na spotkanie z przygodą! 🙂 W planach mamy dotrzeć do miejscowości Nisz w Serbii. Przed nami prawie 1,5 tys. km. Jedziemy przez Czechy, Słowację, Węgry, aż docieramy do Serbii.
Podsumowując naszą podróż stwierdzamy, że najgorsze drogi są w Czechach i w Polsce – im dalej, tym lepiej. Na Węgrzech znacznym utrudnieniem był silny wiatr, który sprawiał, że nasze załadowane po brzegi auto wręcz tańczyło po całej szerokości drogi, co nie raz powodowało u nas nagły wzrost adrenaliny. Najbardziej pozytywnie zaskoczyła nas sama Serbia. Drogi są tu w naprawdę dobrym stanie, a ludzie strasznie sympatyczni i pomocni!
Przed wyjazdem najbardziej obwialiśmy się problemu z wymianą walut, tym bardziej, że nasz wyjazd przypadł na weekend i zastanawialiśmy się czy banki i kantory będą czynne. Jak się okazało – niepotrzebnie. Za wszystkie niezbędne po drodze winiety mogliśmy zapłacić w euro. Tak samo jak za nocleg w Serbii – tu zresztą mimo weekendu, kantory są pootwierane.
Podróż zajęła nam około 18h, z małymi przerwami na posiłki i toaletę. Przejechaliśmy w tym czasie przez 5 krajów, robiąc 1358 km. Po drodze temperatura wzrosła do 33 stroni. Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy po przekroczeniu serbskiej granicy, to bardzo charakterystyczne zabudowania o czerwonych spadzistych dachach, co nadaje niewątpliwie uroku temu miejscu.
Mimo, że dotarliśmy totalnie zmęczeni, po szybkim prysznicu ruszyliśmy zwiedzać Nisz i zasmakować lokalnej kuchni. Spędziliśmy tu zaledwie parę godzin, ale nie dało się nie zwrócić uwagi na przesympatycznych ludzi i ich bałkanską gościnność.